Podróż Norwegia i okolice 2012
Dzień wyjazdu zaczął się o nieprzychylnej dla samopoczucia godzinie 3:30 nad ranem, a pierwszy test nawigacyjny już miał miejsce podczas wyjazdu z portu na autostradę we francuskiej Dunkierce. Musieliśmy ufać, że chociaż podążamy za znakami na Calais znajdującym się w przeciwnym do obranej trasy kerunku, to dotrzemy do właściwego węzła na autostradzie. Nieocenioną pomocą okazał się stary i zasłużony atlas drogowy, który regulował kierunek podóży na wypadek, gdy pracowici Belgowie i Holendrzy wybudowali nowe węzły komunikacyjne, lub gdy nawigacja satelitarna nie zauważyła ważnego rozjazdu pod Antwerpią.
Niespodziewane atrakcje oferuje długi odcinek trasy przez Niemcy. Nie tylko można z czystym sumieniem testować możliwości techniczne swojego samochodu i podziwiać zdolności rajdowe Niemców, ale także najeść się do syta w przydrożnych restauracjach i zaczerpnąć świeżego powietrza w tym zaskakująco gęsto zalesionym kraju.
Następny poranek zastał nas podekscytowanych i wypoczętych. Przed nami była zaledwie kilugodzinna trasa po niebywale pustych autostradach Danii, prowadzących na samą północ do Hirtshalts, skąd odpływają promy do Norwegii. Nie warto się jednak spieszyć za wszelką cenę, gdyż Dania ma także coś do zaoferowania. Trudno uwierzyć, że płaski i bardzo monotonny krajobraz rolniczy na końcu drogi przekształci się w cudowne białe wydmowe plaże, rozciągające się na przestrzeni kilometrów. Białe piaski duńskiej Jutlandii i Kopenhaga na pewno przyczyniły się do tego, że Duńczycy to najszczęśliwszy naród Europy. A może to fakt, że nikt cię tam nie podejrzewa o nieuczciwe zamiary, nawet gdy jesteś przybyszem z zagranicy, ale to już temat na kolejną opowieść. Najnudniejszy według niektórych kraj w Europie wyróżnia się uproszczoną, współczesną architekturą, opartą na bazie figur geometrycznych w wielorakich zestawieniach. Prostotę stylu przełamują żywe kolory elewacji wzdłóż głównych ulic. Piękno Danii nie tkwi jednak w miasteczkach pokroju Hirtshals, ale w urokliwych plażach i historycznych miastach. Jednak nawet tu znaleźliśmy restaurację, w której podaje się niemalże podwójne porcje, a płaci jak za pojedyncze. Dla zaciekawionych jest to dosyć obszerna restauracja na początku Norregade serwująca między innymi pizzę i kebab.
Ta, a także wcześniejsze podróże do Danii utwierdziły mnie w przekonaniu, że naród ten nie jest zwolennikiem tworzenia miejsc pracy tam, gdzie klienci mogą obsłużyć się sami. Jest to najbardziej widoczne na stacjach benzynowych oddalonych od miast, gdzie królują automaty samoobsługowe. Na szczęście oferują one tłumaczenie zarówno w języku niemieckim, jak i angielskim.
Z pełnym bakiem i wspomnieniem relaksu na białych plażach pora wyruszać w najważniejszą podróż. W porcie czekał już katamaran Fjordline, który w niespełna kilka godzin miał nas przetransportować do norweskiego Kristiansand. Optymizmem nie napawało oberwanie chmury w oczekiwaniu na wjazd na prom i wciąż jeszcze nie wiedzieliśmy, że po drugiej stronie czekała na nas słoneczna pogoda i moc wrażeń. Na szczególną wzmiankę zasługują tu panowie z obsługi statku, którzy z niezwykłą finezją i kreatywnością wykorzystali każdy milimetr wolnej przestrzeni, aby zmieścić wszystkie samochody. Lekko zdumiony wyraz na twarzach innych kierowców świadczył o tym, że nie tylko my zastanawialiśmy się, jak stąd później wyjedziemy.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=MS_nUFNPWfI
Tekst skopiowany z blogu: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/07/to-za-co-kochamy-danie-czyli-ogromne.html
Forsand 2012-06-04
Zaraz po zapakowaniu się na katamaran o wdzięcznej nazwie Fjord Cat i jako że duńskie wypieki z rana przestały już trzymać, skierowaliśmy nasze pierwsze kroki do pokładowego sklepiku na dosyć późne (było dobrze po 12:00) śniadanie. Oferta nie wybiegała poza to, co oferuje lokalny skandynawski sklepik spożywczy, może poza hot dogami i kiełbaskami z grilla (Pølse) w przeróżnych konfiguracjach i z kilkoma warzywnymi dodatkami do wyboru.
To okazało się taktycznym błędem, bo w międzyczasie pokład wypełnił się pasażerami i znalezienie wolnego fotela w dogodnym miejscu okazało się nie lada wyzwaniem, szczególnie że niedługo po wypłynięciu statek zaczął dość intensywnie bujać, a my nieśliśmy ze sobą świeżo zakupione kiełbaski i napoje. Mimo wszystko udało nam się doczołgać do jednych z ostatnich wolnych foteli na pokładzie, chociaż nie obeszło się bez komentarzy współpodróżnych sugerujących przeholowanie z procentami.
Podróż, pomimo że trwała zaledwie dwie godziny (Fjord Cat naprawdę zadziwia swoją szybkością), była odrobinę nużąca - na pokładzie nie działo się zbyt wiele, a wietrzna pogoda nie sprzyjała spacerom po zewnętrznej jego części. Jedynym urozmaiceniem był widok skalnych wysepek, zwiastujących rychłe dobicie do brzegu w Kristiansand.
Po wylądowaniu musieliśmy przebić się przez labirynt krętych ścieżek wyprowadzających nas z portu na główną trasę. Po drodze minęliśmy przedstawiciela służby celnej wyrywkowo sprawdzającego samochody. Nie wiadomo jakimi kryteriami się kierował, podejrzewam że zatrzymywał te, których pasażerowie wyglądali na przemytników ziemniaków (Norweskie przepisy celne zabraniają wwozić ziemniaków zagranicznego pochodzenia, podobno powodem tego jest ochrona rodzimych produktów przed... stonką).
Do Levik w Forsand, gdzie znajdował się nasz domek wczasowy pozostało nam magiczne 222 kilometry. W normalnym warunkach oznacza to około dwóch godziny za kółkiem, jednak warunki norweskie do takich nie należą. Brak autostrad, niekończące się serie serpentyn, tunele, roboty drogowe z ruchem wahadłowym i ograniczenia prędkości, w niektórych miejscach nawet do 40 km/h nie dają szans na zbyt szybką jazdę, chyba że kierujący ma ochotę na „odrobinę adrenaliny” kosztującą trochę więcej niż bilet do Tivoli. Nie będę tutaj cytował taryfikatora mandatów, chcącym pogłębić swoją wiedzę z tej dziedziny polecam wpis na blogu Evewnorwegii.
W tym miejscu muszę zaprzeczyć plotkom na które natknąłem się w Internecie, jakoby Norwegowie jeździli powoli, grzecznie i obsesyjnie przestrzegali przepisów. Kilka razy jadąc z maksymalną dozwoloną prędkością byłem wyprzedzany przez samochody na norweskich numerach "lecących" ile fabryka dała, w tym raz na zakręcie i z wciśniętym klaksonem. Nie wspomnę już o tym co wyprawiają, gdy wypuszczą się na szwedzkie autostrady.
Do celu udało nam się tam dotrzeć po ponad czterech godzinach wyczerpującej drogi, co w sumie nie jest takim złym wynikiem, szczególnie że musieliśmy troszeczkę poczekać na prom przez Lysefjord. Dosyć wymagającą trasę zrekompensowały nam niesamowite widoki skalistych klifów, potężnych fiordów i jezior, z różnych perspektyw, bo raz droga biegnie szczytem, a kilkanaście kilometrów później doliną.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=_l2iyRsFP1o
Tekst skopiowany z blogu: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/07/pierwsze-godziny-w-norwegii_22.html
Hia 2012-06-05
Deszcz w Norwegii nie jest rzadkim zjawiskiem. Mając tego świadomość, ważną częścią fazy planowania, było opracowanie „Planu B” na wypadek wyjątkowo niesprzyjającej i obfitującej w to zjawisko aury.
Chyba jedynym elementami przyrody, których urodzie służy ulewna pogoda są górskie potoki i wodospady. Jako że wyżej wymienionych zjawisk, podobnie jak deszczu, w Norwegii nie ma szans zabraknąć, opracowanie planu alternatywnego nie stanowiło zbyt wielkiego wyzwania.
Niestety los zadecydował, że musiał on zostać wdrożony już w pierwszy dzień naszego pobytu. Wtedy to udaliśmy się drogą E13 około 50 km na północ od Oanes przy Lysefjord (to ten od Preikestolen) do wioski/osady/farmy Nes w regionie Hjelmeland, która była punktem wyjścia dla naszego szlaku w górę rzeki Storåna. Miał on dostarczyć nam upragnione widoki, obfitujące w wodospady i górskie kaskady.
Początek nie był zbyt zachęcający, bo lało i padało na przemian, ale w sumie niczego innego się nie spodziewaliśmy. Gdzieś w okolicach największego na szlaku wodospadu - Hiafossen, na krótko pojawiło się słońce, pewnie dlatego żebyśmy mogli zrobić chociaż kilka zdjęć na potrzeby tego blogu. Pod koniec trasy, w pobliżu jeziora Hiavatnet deszcz uderzył ze wzmożoną siłą co spowodowało nasz niezwłoczny odwrót, jako że cała przygoda stawała się uciążliwa.
Droga powrotna okazała się o wiele bardziej przyjemna. Ba, można było nawet pozbyć się kurtek przeciwdeszczowych i zamienić je na okulary przeciwsłoneczne. Cóż, cała Norwegia...
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=_3lAsc4orvY
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/09/implementacja-planu-b.html
Preikestolen 2012-06-06
Nareszcie doczekaliśmy się pierwszego pogodnego dnia w Kraju Wikingów. Pierwotny plan wycieczki zakładał, że w takim wypadku udajemy się zobaczyć na własne oczy główną atrakcję regionu, mierzący 605 metrów wysokości klif górujący nad Lysefjorden zwany przez lokalnych Hyvlatonnå, aczkolwiek bardziej znany jako Preikestolen.
Niezbędne informacje na początek wędrówki
Dojazd do parkingu u podnóża klifu nie stanowił żadnego problemu. Wszystko jest doskonale oznaczone i opisane, szokująca była jednak jego cena (100 NOK!). Po wyjściu z początkowego szoku, przyszedł czas na rozpoczęcie naszej wspinaczki mającej trwać około dwóch godzin w jedną stronę. Na szlaku można było odrobinę wczuć się w rolę kozicy górskiej, skacząc po zwaliskach kamieni. Całe szczęście tego dnia deszcz nie zaszczycił swoją obecnością, bo wtedy pokonanie trasy byłaby prawdziwym wyzwaniem.
Jak można się było spodziewać, w miarę postępowania wspinaczki, podejście robi się coraz łagodniejsze, co jest bardzo pomocne, bo co chwila jest się zaskakiwanym kolejnymi oszałamiającymi widokami. Co tu dużo pisać, wystarczy spojrzeć na zdjęcia.
Po dotarciu do celu i szybkiej przekąsce "al-fresco" w tej unikalnej scenerii udaliśmy się w drogę powrotną...
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=RvyA8tWoTaQ
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/10/dzien-na-skalnej-poce.html
Kleppe - norweska plaża 2012-06-07
Przystanek w norweskiej miescowości nad Morzem Północnym nieopodal Stavanger. Nie znaleźliśmy żadnych wyjątkowych atrakcji turystycznych w pobliżu, po prostu zachciało nam się zobaczyć kawałek norweskiego wybrzeża i plażę.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=_3lAsc4orvY
Najprzyjemniejszą częścią podróżowania na własną rękę jest odnajdywanie nieuczęszczanych szlaków, które oferują tyle samo, a może nawet więcej, wrażeń co sztandarowe atrakcje turystyczne. Taki właśnie klejnot znajdował się na końcu łagodnej ścieżki, wijącej się leniwie ponad maleńką osadą turystyczną, Levik. Zwyczajnie zapowiadający się spacer poobiedni już po kilkuset metrach zamieniał się magicznie w ucztę dla oczu przy akompaniamencie okrzyków zachwytu.
Pierwszy po wyjściu ponad linię drzew ukazał się we wspaniałej perspektywie most, spinający klamrą dwa brzegi przecięte, jak wiele innych, mackami Lysefjord.
Szczyt Sokkanuten pojawił się zadziwiająco szybko, zanim jeszcze pierwszy ból w łydkach miał szansę odmierzyć przebyty dystans. Oczom ukazał się widok, dla którego warto było przebyć każdy kilometr podróży do Norwegii.
Całkowity brak innych wycieczkowiczów potęgował uczucie pierszeństwa w odkrywaniu tego, czego inni jeszcze nie widzieli oraz zapewniał niezakłócony niczym kontakt z naturą.
Szlak prowadził dalej w stronę doliny skąpanej już w wieczornym słońcu i tonącej w muzyce ptaków. Brzmi to zbyt romantycznie? A jednak to prawda.
Epikurejski nastój towarzyszył nam na każdym kroku i chcieliśmy aby czas się zatrzymał. Ostatecznie warto było odłożyć na chwilę przewodnik i zdać się na atrakcje lokalne.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=LikaxEb4BJo
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/10/sokkanuten-klejnot-fiordow-dla.html
Droga do Stalheim 2012-06-09
W życiu każdych wakacji przychodzi taki moment, kiedy trzeba opuścić miejsce gdzie zdecydowaliśmy się „zmarnować” kawałek swojego życia eksplorując i przy okazji ładując akumulatory. Zazwyczaj wiąże się to ze smutnym (chociaż nie zawsze) powrotem do domu.
Nie miało to miejsca przypadku gdy opuszczaliśmy okolice Lysefjord, jako że wakacje ciągle trwały, niemniej pojawił się cien smutku i zwątpienia, czy aby nie kończy się najlepsza ich cześć, bo miejscówka była nadzwyczaj urocza. Nasza wędrówka jednak toczyła się dalej, ciągle w kierunku północny. Tym razem punktem docelowym było Stalheim w regionie Hordaland, kilka kilometrów od Hardangerfjord.
Można się tam dostać zaledwie na dwa sposoby: trasą numer 13 lub E39. Po internecie krążą plotki, że ta druga jest bardziej malownicza, jednak my wybraliśmy opcję pierwszą ze względu na krótszy dystans i mniej przepraw promowych.
Nie poczuliśmy się jednak zawiedzeni. Podróż wzdłuż „Trzynastki” była szokująco różnorodna i malownicza ale i... przerażająca. Generalnie im dalej na północ, tym bardziej robiło się malowniczo. Podróżując przez Rogaland możemy napawać się urokiem monumentalnych skalistych klifów, oraz ogromnych jezior, wzdłuż których zazwyczaj prowadziła droga. Wjeżdżając do Hordaland, jesteśmy witani przez ośnieżone szczyty i niezliczoną ilość niezwykle malowniczych wodospadów. Najbardziej urokliwą częścią tej krainy są okolice miasta Odda. W pobliżu wodospadu Låtefossen prawdopodobnie tylko najbardziej nieczuli na piękno natury nie zdecydują się na zatrzymanie samochodu, choćby na chwilę. Docierając do Stalheim krajobraz robi się mniej surowy i bardziej zielony, a czasami wręcz idylliczny. Z tego co zauważyłem w tamtych okolicach bardzo popularne jest kajakarstwo, nic dziwnego, gdyż rwących potoków tam nie brakuje.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=LJU0XVlK7NQ
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/10/800x600-normal-0-false-false-false-en.html
Brekkenipa 2012-06-09
Po dotarciu do Stalheim, około godziny 17:00, zachęcani przez Andresa – miłego pana będącego właścicielem wynajmowanego przez nas domku i nie chcąc marnować wakacyjnego czasu, udaliśmy się na krótką przechadzkę wzdłuż stoku góry Brekkanipa (1194m), u podnóży której zamieszkaliśmy.
Kilkukilometrowa trasa nie wydawała się wielkim wyzwaniem na mapie, jednak już po pierwszych kilkuset metrach wiedzieliśmy, że w rzeczywistości może okazać się nieco większym wyzwaniem.
Wiosenne roztopy, poprzecinały szlak licznymi strumyczkami, co znacznie spowolniła wspinaczkę. W ogóle ciężko tutaj mówić o szlaku jako takim, bo oznaczenia momentami były bardzo trudne do wypatrzenia, niewiele było też punktów orientacyjnych. Kwestią czasu było to, że się zgubimy. Stało się to po około 3 kilometrach gdy dotarliśmy do linii śniegu (czego mieliśmy unikać). Niemniej kontynuowaliśmy wędrówkę z grubsza w kierunku pd-zach i po jakimś czasie odnaleźliśmy się, żeby znowu się zgubić. Ten schemat powtarzał się jeszcze kilka razy, także w drodze powrotnej. Pierwotny plan zakładał, że dotrzemy w okolice mniejszego szczytu Midmorgehaugane (975m), gdzie szlak zaczynał schodzić w dół, z powrotem do Stalheim. Niestety okazał się on kompletnie zasypany śniegiem, a że przez przypadek nie wzięliśmy ze sobą nart, jedyną „drogą” powrotną była ta którą dotarliśmy czyli prowadzącą przez śniegi, strumyki, podmokłe łąki i strome skały. Niestety innej opcji nie było, także atmosfera zrobiła się lekko nerwowa bo było już po 8, a więc pozostało zaledwie kilka godzin do zmroku, a do zrobienia było jeszcze dobre kilka kilometrów.
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/11/horror-wsrod-czerwcowych-roztopow.html
Bergen 2012-06-10
Po wyczerpującej przygodzie ze wspinaczką w czerwcowych roztopach na zboczach Brekkenipa, nadszedł czas na tradycyjne zwiedzanie. W celu uniknięcia kłopotliwego parkowania w mieście, dojechaliśmy samochodem do stacji kolejowej Arna Idse z darmowym parkingiem. Bilety na pociąg dostępne są z automatu, który przyjmuje tylko karty bankowe. Pojedynczy bilet kosztował 35 koron.
Po krótkiej podróży znaleźliśmy się w odległości spaceru od turystycznego centrum miasta położonego w porcie.
Jak każde miasto, Bergen ma do zaoferowania wiele atrakcji, ale plan zwiedzania jest uzależniony od czasu. Przy pięknej pogodzie, jaka nas zastała najlepszym wyborem było pozostanie na ulicach miasta i chłonięcie widoków i atmosfery leniwego relaksu.
Największą atrakcją jest niewątpliwie kolejka na szczyt Floyfjellet zwany Floyen. Ze szczytu roztaczają się piękne panoramiczne widoki oraz znajdują się liczne ścieżki spacerowe. Jest to idealne miejsce na wypoczynek i piknik i przyciąga rzesze turystów i mieszkańców Bergen.
Historyczna część miasta z piękną architekturą zdobi promenadę portu wzdłuż Bryggen. Drewniane budynki są pięknie zachowane i współcześnie są domem dla prywatnych sklepów, kawiarni i restauracji. Dzięki temu wstęp jest za darmo, a bogata oferta handlowa gwarantuje rozrywkę na długi czas. Urok tego miejsca jest nie do przecenienia.
Na każdym odcinku podróży po Norwegii można dostrzec zamiłowanie jej mieszkańców do drewnianej zabudowy. Nigdzie nie było to tak oczywiste i eleganckie, jak w Bergen.
Bergen oferuje wiele innych atrakcji oraz jest bazą wypadową dla ekscytujących wycieczek promem na północ. Informacje można uzyskać w nowoczesnym centrum turystycznym w porcie.
Malowniczym miejscem jest targ rybny w porcie, który oprócz owoców morza sprzedaje swieże posiłki z grilla. Jeden z ciekawszych okazów ryb zamieszczam. Bon apetit.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=gVWyXTj1BmI
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/11/bergen.html
Sogn i Fjordane w 4 dni i noce 2012-06-11
Wybór Stalheim na bazę wypadową dla Hordaland, mimo że całkowicie przypadkowe okazało się strzałem w dziesiątkę. Niewielka wioska, góruje nad doliną Nærøydalen, otoczona potężnymi, pokrytymi śniegiem górami i setkami wodospadów. Gdy zobaczyliśmy okolice po raz pierwszy i dowiedzieliśmy się od Andresa o liczbie pobliskich atrakcji, od razu było wiadomo, że cztery dni, pomimo że trwające ok 18 godzin każdy, to o wiele za krótko, żeby porządnie zapoznać się z okolicą.
Na pierwszy ogień poszło Bergen, później niewielkie, aczkolwiek bardzo popularne, zapewne ze względu na kolejkę i przystań dla promów Flåm. Turystyczna wioska, położona na na krańcu Aurlandsfjorden, w odróżnieniu do innych miejsc, napotkanych w tej części Norwegii jest miejscem wypełnionym po brzegi turystami.Główną atrakcją tego miejsca jest Flåmsbana, kolejka, którą można udać się w podróż do położonego 30km dalej i 900m wyżej Myrdal, podczas której można napawać się widokami doliny Flåmsdalen.
Jako, że pogoda w ten dzień była, szczególnie na tą cześć Europy wyjątkowo ładna, nie zdecydowaliśmy się na przejażdżkę pociągiem i postanowiliśmy poeksplorowac dolinę na własnych nogach. Udaliśmy się trasą wzdłuż rzeki Flåmselvi, w sumie bez określenia punku końcowego. Oczywiście majestatyczne Norweskie góry i wodospady po raz kolejny zachwyciły nasze zmysły, ale że nie jesteśmy wyczynowcami wróciliśmy do Flåm po zmęczeniu materiału, czuli po przebyciu około połowy trasy pociągu do Myrdal.
Innym miejscem wartym wspomnienia jest zamykające Nærøyfjorden, Gudvangen. Niepozorna osada, leżąca mniej niż 10 kilometrów od Stalheim, której centralnymi punktami są stacja benzynowa i niewielka przystań dla promów, widokami śmiało mogłaby konkurować ze wspomnianym Flåm. W miejscu tym można też podziwiać rekonstrukcje łodzi wikingów, a pod koniec lipca odbywa się tam poświęcony im festiwal.
Mimo, że zaplanowana, ze względu na wątpliwe warunki pogodowe, nie doszła do skutku wyprawa do leżącego po przeciwnej stronie fiordu, Kaupanger. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo spędziliśmy ten dzień na ganku naszego tymczasowego lokum, grillując norweską karkówkę i pijąc piwo.
W samym Stalheim atrakcją samą w sobie jest także zjazd drogą Stalheimskleiva. Mierząca zaledwie półtora kilometra trasa o spadku dochodzącym do 20%, na której napotkamy 13 trawers i będziemy mogli podziwiać m.in dwa największe w okolicy wodospady: Sivlefossen i Stalheimsfossen. Do dzisiaj nie mam pewności, czy właśnie tej atrakcji nie zawdzięczam, stwierdzonego po powrocie, dosyć szybkiego zużycia klocków i tarcz hamulcowych w samochodzie.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=nr1zzBmqy64
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/11/hordaland-i-sogn-w-cztery-dni-i-noce.html
Powrót przez Göteborg 2012-06-14
No i nadszedł dzień, w który z żalem musieliśmy opuścić przepiękną krainę fiordów, nasz ból łagodziła odrobinę nienajlepsza pogoda, ale i tak nastroje były raczej minorowe. Na szczęście nie oznaczało to dla nas jeszcze końca wakacji. Następnym punktem programu była dosyć długa podróż do szwedzkiego Göteborga, gdzie mieliśmy zatrzymać się na następne 2 noce.
Trasa do Szwecji była banalna. Aż do Oslo wiodła drogą E16, której częścią jest najdłuższy samochodowy tunel na świecie, prawie 25 kilometrowy Lærdalstunnelen. W Oslo należało przeskoczyć na kilka kilometrów na E18, gdzie doświadczyliśmy brutalnego powrotu do cywilizacji, stojąc w kilkukilometrowym korku, aż do zjazdu na E6, która doprowadziła nas aż na przedmieścia Göteborga . Tam też zostaliśmy zaskoczeni przez kompletnie dezorganizujące ruch rozległe roboty drogowe, gdzie brak jakichkolwiek informacji o objazdach znacznie opóźnił nasz przyjazd do hotelu.
Göteborg przywitał nas dosyć pochmurną pogodą, ale przynajmniej oszczędził nam deszczu. Pierwszym szczytem do zdobycia był biurowiec „Göteborgs-Utkiken”, znany jako "szminka", skąd z wysokości 86m udało nam się rzucić okiem na panoramę miasta. Nieopodal niego, także nad rzeką Göta älv znajduje się potężny budynek opery oraz żaglowiec „Viking”. Po ich obejrzeniu udaliśmy się do dzielnicy Gamla Haga, gdzie podziwiać można typową dla Skandynawii drewnianą zabudowę, a przy okazji najeść się szwedzkich wypieków.
Niestety będąc ciągle pod wrażeniem norweskiej natury, ciężko było nam się zachwycić miejskimi krajobrazami, także po przechadzce po Östra Hamngatan (głównej ulicy miasta), oraz znajdującym się w pobliżu parku Trädgårdsföreningen i zobaczeniu Ullevi – największego stadionu w Skandynawii wróciliśmy do hotelu, żeby zregenerować siły na podróż do duńskiego Roskilde, czekającą nas następnego dnia.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=g6OtycoZGW4
Tekst skopiowany z bloga:http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/11/ha-det-norge-hej-sverige.html
Przystanek w Roskilde 2012-06-14
Nieuchronnie zbliżał się czas powrotu z krainy fiordów i jezior. Zanim jednak na dobre zamnkiemy naszą skandynawską przygodę, czekała nas jeszcze przyjemność poznawania życia średniowiecznych wikingów w Danii, przechadzka po słynnym porcie w Kopenhadze i rzut okiem na jeszcze popularniejszą syrenkę, kontemplującą swój smutny los w blasku fleszy.
W celu ułatwienia podróży nowoczesnemu człowiekowi bardzo ambitni ludzie wybudowali most Oresund, który w imponujący sposób połączył dwoje sąsiadów Szwecję i Danię. Przyjemność sunięcia autem po asfalcie ponad wodami zatoki kosztuje zaledwie 43 euro, skraca czas podróży w porównaniu do promu i prowadzi wprost do Kopenhagi.
Za bazę noclegową wybraliśmy bardzo spokojne miasto Roskilde, na obrzeżach którego znajduje się słynne i bogate w eksponaty muzeum statków wikingów Vikingeskibsmuseet.
Około 1000 lat temu łodzie, które obecnie stanowią eksponaty muzeum temtejsi mieszkańcy wypełnili kamieniami i zatopili w ujściu fiordu, aby bronić dostępu do Roskilde. W latach 60tych XX wieku udało się wyłowić z dna zatoki pięć łodzi i zrestaurować na tyle, aby zrozumieć jak wikingowie budowali statki.
Muzeum także prowadzi warsztat, w którym buduje się repliki tychże statków tradycyjnymi metodami wikingów. Naprawdę nie używa się tam żadnych współczesnych narzędzi, a co ciekawe wiele z nich wygląda zupełnie tak samo jak dzisiaj. Na miejscu można też popłynąć repliką łodzi napędzaną własnymi mięśniami w towarzystwie innych trochę zdezorientowanych ochotników.
Pozostała część miasta to głównie deptak handlowy z uroczym rynkiem i monumentalną katedrą średniowieczną Roskilde Domkirke. Przechadzka po mieście połączona z wizytą w muzeum to doskonały czas na spędzenie dnia. Warto też skusić się na lody, które w Danii zawsze mile zaskakują rozmiarem i smakiem.
Materiał wideo: https://www.youtube.com/watch?v=H7fAmIqrd3o
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2012/11/roskilde-kolebka-wikingow.html
Kopenhaga - ostatni punkt programu 2012-06-16
Roskilde jest idealną bazą wypadową do Kopenhagi. Jest stąd bardzo wygodny dojazd pociągiem do stacji głównej, skąd kursuje autobus 11A do starego portu Nyhavn. Kopenhaga, jak każda stolica oferuje wachlarz rozrywek i słynnych obiektów i miejsc turystycznych.
Zaledwie jeden dzień na zwiedzanie miasta jest niewystarczający. Dlatego wybraliśmy tylko kilka najciekawszych miejsc i zabytków położonych w bliskiej odległości od siebie. Takie zwiedzanie zaprowadziło nas na dwa brzegi kanału, ale na szczęście wodny autobus 991/992 ma na trasie przystanki po obu stronach. Wstęp jest w ramach dziennego biletu komunikacji miejskiej. Właśnie tu w północnej Kopenhadze znajduje się najsłynniejszy pomnik w Danii, Mała Syrenka (Den Lille Havfrue) oraz wspaniała fontanna Gefion (Gefion Springvandet). Mała Syrenka jest tak popularna, że grupy turystów odwiedzają ją zarówno od strony lądu, jak i wody na stateczkach wycieczkowych.
Serce miasta bije w bardzo atrakcyjnym Nyhavn. Wzdłuż kanału zacumowane są małe i duże łodzie, których maszty kołyszą się lekko na tle smukłych kamienic o pastelowych kolorach, tak dobrze znanych z widokówek i folderów. Miejsce to oferuje bogactwo restauracji i kawiarni, ale to nie one tylko przyciągają odwiedzających. Można tam spędzić godziny siedząc na murku przy kanale, popijając litrowego Carlsberga, zajadając przepyszne lody lub hot dogi. Miejsce to wibruje energią, którą trudno w takiej postaci doświadczyć gdzie indziej.
W przeciwną stronę od Nyhavn znajduje się handlowe centrum miasta. Charakterystyczne dla niego jest to, że przeważają tu duńskie sklepy i butiki. Warto zaplanować tutaj zakupy i zaopatrzyć się w oryginalne marki duńskie, niespotykane w innych krajach.
Końcowym punktem programu było odwiedzenie wolnego stanu Christiania. Znajduje się ona w oddalonej od centrum mieszkalnej dzielnicy miasta, w pewnej odległości od stacji metra Christians Havn. Mieliśmy więc okazję zobaczyć jak wygląda życie zwykłych obywateli z dala od zgiełku turystycznych atrakcji. Jest to miejsce z pewnością warte odwiedzenia. Widzieliśmy tam zarówno współczesnych nonkonformistów, jak i osoby najzwyczajniej uzależnione od alkoholu lub narkotyków. Christiania ma własne małe bary, sklepy i stragany. Współcześnie handel narkotykami jest tu zakazany, ale nie trudno zauważyć, że duża piekarnia niedaleko głównej bramy nie sprzedaje bułek i chleba. Niestety nie udało nam się skorzystać z oferty miejscowego przewodnika, który oporowadza po dzielnicy 2-3 razy dziennie, gdyż z pewnością jest to najlepszy sposób na poznanie prawdziwej natury tego miejsca.
Wideo do wpisu: https://www.youtube.com/watch?v=H7fAmIqrd3o
Tekst skopiowany z bloga: http://wrozjazdach.blogspot.co.uk/2013/01/kopenhaga.html
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
bardzo ciekawa podróż, fajnie było zobaczyć kawałek północy :)
-
Wspaniałe zdjęcia. Zazdroszczę podróży:D
-
Gratuluję, teraz Twoja wyprawa wygląda super i zachęca do czytania.
-
Skandynawia zawsze cieszyla sie duzym wzieciem na Kolumberze :-)
-
...wróciłem, obejrzałem, nie żałuję ... :-) ... !
-
Uff po wielu trudach udało się dodać klipy. Nie szły bo link zaczynały się od https:
-
ah ta Norwegia, chętnie bym się tam wybrał na miesiąc pozwiedzać, na razie muszę się pocieszyć 5-dniową wycieczką w luty, cel główny- upolowanie zorzy polarnej+ po drodze Oslo :) piękne miejsca pokazałeś, szczególnie Preikestolen
-
...jeszcze wrócę!...
-
aha, to nie ma być link z playlisty ale link do konkretnego filmiku:) Czyli w youtube, w danym filmiku klikasz na udostępnij, pojawia ci się link, zaznaczasz go, klikasz kopiuj. Potem w danym punkcie klikasz na "dodaj video" i tam wklejasz link do danego filmiku i klikasz "dodaj". I już:) Życzę powodzenia:)
-
filmiki działają ale muszą być wrzucone na youtube. Stamtąd bierzemy link i wklejamy go do pola jakie się pojawia po kliknięciu na "dodaj video".
-
dzięki za dodatkowe literki, teraz chętnie poczytam.
Załączam link do obsługi Kolumbera, w kroku nr 2 jest opis jak dodać filmiki i linki ( link można krótko zatytułować).
http://kolumber.pl/g/2303-Kurs%20obs%C5%82ugi%20Kolumbera
w razie problemów pytaj, chętnie pomożemy. -
Wklejam więc. Problem tylko że na blogu są klipy wideo, a tu jakoś nie chcą chodzić...
-
Pełna zgoda z Iwonką:) Lepiej by było, jakbyś skopiował tekst z Twojego bloga i tutaj go wrzucił:) Będzie znacznie lepiej wyglądało:) Podróż tutaj składa się bowiem z dwóch części: tekstu jak i zdjęć, które powinny tworzyć jedną całość:) Pozdrawiam!
-
Super podróż i ładne zdjęcia. Do szczęścia brakuje mi jedynie literek do poczytania, ponieważ to jest portal podróżniczy a nie linkowy.
Z przyjemnością pozwiedzałam.
Pozdrawiam-)